03.08.2011 - San Francisco



W końcu udało się dotrzeć do zachodniego wybrzeża, gdybyśmy nie zwiedzania, zajęło by to o niebo mniej czasu, no ale my właśnie nastawiamy się na zwiedzanie. 
Już z oddali widać pierwszy most i myślę, że to Golden Gate choć nie jest czerwony i to go zdradza. Okazuje się, że w SF jest kilka mostów, i prawie wszystkie wiszące. Wiem, tylko jeden jest ten słynny i czerwony, jednak  w przypływie euforii, że udało nam się dojechać już tak daleko, dałem się nabrać. 
Most jest płatny, tak jak każdy inny most w SF, co oznacza czekanie w ogromny korku. Czekamy nie tylko my, ale wszyscy wokół bo trafiliśmy an poranny szczyt „rush hours”.



W centrum nawet nie łudzimy się, że znajdziemy jakiś darmowy parki. Odrazu kierujemy się na płatny parking gdzie za $30 można zostawić samochód na cały dzień.
W Polsce nigdy by nie zaufał takim parkingom. Obsługa bierze od ciebie kluczyki i parkuje go sobie tak jak im jest wygodnie. Plus jest taki, że nie trzeba samemu się męczyć na ciasnym parkingu. Minus, obawa czy laptop z bagażnika będzie nadal na swoim miejscu gdy wrócimy. 



Ruszamy w miasto i zaczynamy przy ratuszu, który przewidział darmowe parkingi dla osób z samochodami hybrydowymi. Stan Kalifornii przodował w rozwiązaniach ekologicznych, gdy ceny prądu były sztucznie windowane w górę przez dostawcę Enron.  Bardzo duże osób wtedy przeszło na rozwiązania pro ekologiczne. 
Całość kulis skandalu możecie zobaczyć w filmie Enron: The Smartest Guys in the Room. Kiedy cała afera wyszła na jaw i ceny poszybowały w dól, mieszkańcy odeszli od trendu bycia eko. 
Wracając do podróży. Na przeciwko ratusza jest park w którym schronienie znaleźli bezdomni, przypominając się władzą, że nie są problemem tylko na papierze. 




Idziemy dalej, do miejsca gdzie jeździ Cable Car, czyli słynne tramwaje napędzane kablem schowanym pod ulicą. Niestety kolejka do tej kolejki jest tak samo duża jak kolejka do kolejki na Kasprowy Wierch. 

Decydujemy się na dalszy spacer i tak trafiamy do Chinatown. Wszystko zmienia się diametralnie. W tłumie łatwo się wyróżniamy bo jesteśmy wyżsi niż cała reszta tłumu - oczywiście do wielkoludów nie należmy. Na ulicach zaczyna dominować język chiński i co by nie mówić brud. Przypomina mi to trochę Centrum Mody pod Nadarzynem.



Po kilku godzinach jesteśmy już zmęczeni ciągłym wchodzeniem w górę i w dół, a niestety tak większość ulic wygląda. Z nadzieją patrzę na żółte gokarty, którymi turyści poruszają się po ulicach miasta. Z jednej strony nogi błagają mnie bym skorzystał z takiej formy podróżowania, ale z drugiej strony nie wygląda to na zbyt bezpieczne.

Po drodze, narzeczona upiera się, że do Beverly Hills ona musi mieć jakąś ładną sukienkę. Oczywiście z małym entuzjazmem zgadzam się, jednak musze przyznać, że moda na zachodnim wybrzeżu jest inna niż na wschodnim. Co przez to rozumieć?! Jest bardziej fancy, czyli wyszukana. 

Docieramy do wody, mijając po drodze dziwny flash mob w parku, gdzie ludzie śmiesznie poprzebierani naśladują innych ludzi. 
Na wybrzeżu w oddali widać Alcatraz, który od dawna już jest nie używany. Podczas kilkunasto letniego użytkowania to idealne więzienie, z którego ponoć nikt nie uciekł, przegrało z ekonomią i z powodu nie opłacalności zostało zamknięte. 
Oczywiście można jej zwiedzać gdyż jest to najsłynniejsze więzienie muzeum. Wnętrza można również podziwiać w filmie The Rock.




My łapiemy miejski autobus i wracamy do samochodu. Parking za 20 minut naliczy nam kolejną dobę a tego chcemy uniknąć. Nasza czerwona strzała jest ostatnia na parkingu, nawet obsługi już nie ma a kluczki są rzucone na fotel kierowcy. O dziwo nikt nie okradł samochodu, a my możemy jechać na późny obiad na wybrzeże.



Nie powiem ale parkowanie na stromych wzgórzach jest dość kłopotliwe, z kursu na prawo jazdy pamiętam, że w takich sytuacjach nie należy ufać „ręcznemu” i należy koła skierować w stronę krawężnika - tak na wszelki wypadek jak hamulec by puścił. 
Kolację udaje nam się zjeść z widokiem na Golden Gate. 



Niestety San Francisco żegna nas deszczem i im dalej odjeżdżamy tym pada mocniej. Tej nocy mieliśmy spać pod namiotem. Jednak deszcz i fakt, że zaczynam się źle czuć przekłada nocowanie w namiocie na kolejne dni.

Komentarze

  1. Taka piękna pogoda, ehhh wy farciarze :). Tym bardziej szkoda, że nie zobaczyliście Golden Gate. Nam się pogoda w SF średnio udała w trakcie pierwszej wycieczki po USA w 2007, więc cały Golden Gate był skąpany we mgle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z bliska nie ale za to z daleka. Choc teraz bym pojechal by go z drugiej strony zobaczyc z parku obtej samej nazwie ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

25.07.2011 South Dakota

01.08.2011 - Death Valley