28.07.2011 - Arches i Canyonlads





Noc była ciężka. Do dwunastej szukaliśmy hotelu, zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tej podróży. Górzysty teren nie sprzyjał odnalezieniu cywilizacji, kręta droga do tego brak oświetlenia sprawiała, że nie dało się jechać szybko. Nagle między skałami pojawił się statek kosmiczny?! Miliony białych światełek, z czego część migotała. Z początku myślałem, że to zmęczenie zaczyna wygrywać i zasypiam za kierownicą. Jednak tylko człowiek mógł wcisnąć rafinerię, na jakimś totalnym odludziu, w najmniej dostępnym miejscu, ale zysk zawsze wygra z rozsądkiem. W ogóle  nie pasowało do reszty otoczenia i chyba przez to było taka nieziemska. Mimo wszystko to oznaczało, że w pobliżu będzie cywilizacja. Nie myliłem się, czterdzieści minut później spaliśmy już w hotelu.

Dzień, jak każdy w tym rejonie zaczynał się zawsze słonecznie. Było dość wcześnie, ale  temperatura była jeszcze znośna, czas ruszać. Przed nami dwa parki Arches National Park i Canyonlands National Park. Do najbliższego około 4 godzin według nawigacji. Zamykamy szyby, włączamy klimatyzację a po paru minutach włączam tempomat. Prędkość tyle co znaki plus 10 mph, tak by policja się nie czepiała. Zajmuję moją ulubioną pozycję za kierownicą, czyli ze skrzyżowanymi nogami. Przez najbliższe cztery godziny mogą odpoczywać. Myśli uciekają gdzieś daleko, Martyna zasypia, a robot prowadzi. Czas bez żadnych bodźców wlecze się niemiłosiernie.

Arches jest dość popularnym parkiem, u nas dobrze znanym z reklamy Marsa gdzie stary Indianin, chce by go umówić z Dziką Stokrotką (https://www.youtube.com/watch?v=WRbgMyHLxeU). Parkujemy samochód, wokół jest mnóstwo turystów, których nie przeraża ciepło. Choć Japończycy chowają się pod białymi parasolkami, ale oni gdzie by nie byli zawsze są gotowi. Obecnie coraz rzadziej z uwieszonym trzecim okiem na szyi ale obowiązkowo z kompaktem, podobno zdjęcia które robią są wykorzystywane do zbudowania bardzo wiernej kopii Ziemi ale w miniaturowej skali, gdzieś pod ziemią.
Jednak to nie jest tak ważne, gdyż zbliżamy sie do pierwszych Łuków. Są dwa, są połączone i są ogromne. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak coś takiego mogło powstać w sposób naturalny. Bardziej to przypomina jakąś nowoczesną rzeźbę, która z pewnością miała wpływ na wczesne dzieciństwo artysty, ale tylko on to jest w stanie zrozumieć. A jednak to cudo powstało samo. Oprócz czynników atmosferycznych,  niebagatelne znaczenie ma podłoże, którym jest piaskowiec. Oczywiście musiałem dotknąć skały, która już przy delikatnym nacisku kruszy się. Jakoś od razu poczułem się mniej bezpiecznie, stojąc pod.

Park Łuków to oczywiście nie tylko łuki, które nazywa się Windows Section. Znajdziemy tu między innymi ostańce, które noszą nazwę Courthouse Towers, a ponoć przypominają swymi smukłymi kształtami kobiety. Ocenić musicie sami.  

Do tego warto zobaczyć Balansujący Kamień (Balanced Rock). Patrząc na ten kamień nasunęły mi się dwie myśli. Jak to możliwe, że to jeszcze się nie przewróciło i jak to zmienić.
  
Na zakończenie warto odwiedzić Diabelski Ogród (Devils Garden),  który jest w zasadzie kompleksem różnego rodzaju form skalnych. Jednak to one najmniej odporne są na działanie erozji.  

Po sąsiedzku znajdziemy Canyonlands National Park, do którego mamy rzut beretem. Zjeżdżamy do kanionu, by lepiej poczuć ogrom formacji skalistych jak i samego parku, w który podróż między atrakcjami może zająć nawet sześć godzin. Niestety nie mamy tyle czasu. 

Z pewnością wielu z was kojarzy moment w filmach, gdzie głównych bohater bądź bohaterowie, zatrzymują się by chłonąć piękno natury. To był dla mniej jeden z tych momentów. Czas zwolnił, cisza spokój, delikatny wiaterek. Słońce powoli niknące o pomarańczowym zabawieniu. Ja, a w zasadzie my, gdzieś pośrodku tego. Poczułem jedno, ogrom Świata. 

Mimo wszystko, po dłuższej chwili, czas ruszać dalej. Niedaleko jest pole namiotowe, na którym mamy zamiar się rozbić. Miejsce jest ciężko znaleźć, gdyż pole wygląda jak kawałek podwórka, przy głównej ulicy małej miejscowości. Brak ogrodzenia, ale ważne że jest tanio, jest prysznic i internet w cenie. Rozbicie zajmuje nam trochę czasu, gdyż namiot rozkładamy drugi raz od zakupy, a nie jest to standardowe "iglo". Mogę tylko zapewnić, że spaliśmy w rozłożonym namiocie.



    

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

03.08.2011 - San Francisco

25.07.2011 South Dakota

01.08.2011 - Death Valley